sierpnia 25, 2021

Upadłe Anioły czyli Angelfall Susan EE

Upadłe Anioły czyli Angelfall Susan EE

 



Anioły i apokalipsa to moje dwa ulubione motywy, które zawsze namiętnie czytam i poszukuję. Jednak muszę przyznać, że rzadko są one dobrze opisane. W końcu trafiłam na serię która idealnie zapełniła ta lukę. Susann EE w Angelfall zabiera nas do upadłego, zniszczonego świata zdominowanego przez anioły, gangi i grupy przestępcze. Za taki stan naszej planety odpowiadają właśnie skrzydlate istoty, które z niewiadomych przyczyn zdewastowały Ziemię. Pytania dlaczego? Jaki jest plan? Co będzie dalej? Czyj to był rozkaz? Przewijają się one tak naprawdę przez całą serię i towarzyszą bohaterom.




Właśnie ta mroczna, zimna konstrukcja świata najbardziej przypadła mi do gustu, ponieważ była niezwykle konsekwentnie realizowana przez wszystkie części. Momentami czytając książkę miałam wrażenie że ten świat jest odhumanizowany, dziki i bardzo brutalny i przejawia się to na wielu płaszczyznach. Począwszy od najważniejszej, podstawowej instytucji społecznej takiej jak rodzina. Świetna widzimy to na przykładzie Penrynn. Główna bohaterka, która sama jest nastolatką musi opiekować się niepełnosprawną siostrą i matką. I właśnie tutaj pojawił się jeden z najmroczniejszych i makabrycznych wątków tej powieści, tak rzadki dla tego gatunku. Mianowicie związany z Paige i eksperymentami na dzieciach, motyw ten był dość wstrząsający i jednocześnie tylko podkreślał jak bardzo ten świat a właściwie istoty go zamieszkujące są nieprzyjazne dla ludzi. Również ludzie przedstawieni w powieści są okrutni, bezwzględni i bezlitośni, to najczęściej przestępcy, kryminaliści, bądź członkowie grup paramilitarnych. Oprócz tego są oczywiście anioły budzące przestrach, przerażenie i uczucia tożsame z tymi jakie budzą najeźdźcy wśród ludów okupowanych.



W tym całym chaosie rozgrywa się osobisty dramat Penrynn, której niepełnosprawna siostra zostaje porwana przez anioła i w wyniku splotu wydarzeń musi współpracować z Raffeem aniołem któremu odcięto skrzydła. Główni bohaterowie są również mocnym punktem tej serii, Penrynn jest jedną z niewielu bohaterek YA którą naprawdę polubiłam. Mocno dojrzała jak na swój wiek z uwagi na swoją sytuację rodzinną, z ciętym humorem, pragmatyczna i lojalna. Jej relacja z Raffem jest naprawdę świetnie wyważona, powoli się rozwija od przysłowiowych enemies to lovers;) To jedna z najlepszych książek o aniołach jakie czytałam ;)


stycznia 03, 2021

Dystopia w królewskich sukienkach czyli Selekcja Kiery Cass

Dystopia w królewskich sukienkach czyli Selekcja Kiery Cass

 

America Singer jest jedną z trzydziestu pięciu wybranych które dostają możliwość ucieczki z biedy, kastowych podziałowych i przygnębiającej rzeczywistości a co najważniejsze szansę na zostanie żoną atrakcyjnego księcia Maxona. Układ tarota który najlepiej moim zdaniem oddaje klimat książki to Trójka Mieczy, Wieża oraz Słońce.



Trójka Mieczy oznacza najczęściej złamane serce, bolesne zakończenie związku ale także prawdopodobny miłosny trójkąt taki jaki to moim zdaniem najlepiej opisuje sytuacje pomiędzy głównymi bohaterami. America zakochana w Aspenia który łamie jej serce, godzi się na udział w Eliminacjach i podejmuje miłosną rozgrywkę z księciem Maxonem. Niestety pojawienie się tej karty w rozkładzie oznacza , że ktoś będzie cierpiał a najczęściej wszyscy, cóż tak to bywa w miłosnych trójkątach...

Wieża czyli karta Wielkich Arkanów wiąże się z obaleniem starego systemu wartości, z rewolucyjną, nieuniknioną zmiana która ostatecznie wychodzi na dobre. Podobnie jak dla Amy rozstanie z Aspenem a następnie znalezienia się w pałacu było właśnie taką zmianą ale tą rewolucyjną siłę widać jeszcze wyraźniej w dążeniach ludzi do zniesienia systemu kastowego. Karta ta prowadzi w stronę nieprzewidywalnego i sygnalizuje nadejście czasów które wywracają wszystko do góry nogami. W Trylogii Kiery Cass takich momentów zarówno na poziomie emocjonalnym ,osobistym, ale również i politycznym było bardzo wiele. 

Co właśnie idealnie łączy się z ostatnią kartą dotyczącą przyszłości. Słońce przynosi radość, bezpieczne wyjście spod gruzów Wieży która zawaliła się na bohaterów wcześniej, szczęśliwy koniec na który tak bardzo wszyscy czekali.


Pierwszy tom czytałam nieznośnie długo, i odkładałam go co jakiś czas. Jednak jeżeli obawiacie się po nią sięgnąć w języku angielskim to rozwieje wasze obawy – cały cykl ma naprawdę prosty język z którym bez problemu można poradzić będąc na poziomie A2/B1. Książki czyta się naprawdę lekko jednak mam do niej zastrzeżenia dotyczące budowania świata, tak naprawdę mało się on nim dowiedziałam poza tym, że istnieje monarchia, bieda i system kastowy a najważniejsza nie jest rewolucja kryjąca się w krzakach ale jaką suknię założy Amy.

sierpnia 24, 2020

Królewna Śnieżka w wersji science fiction? Winter Merissy Meyer

Królewna Śnieżka w wersji science fiction? Winter Merissy Meyer

                                                           

 Kopciuszek jako android

Od dłuższego czasu jestem fanką Sagi Księżycowej M.Meyer. Cała saga składa się z czterech części  Cinder, Scarlet, Cress i Winter a także mniejszych nowel. Każda część jest w jakimś stopniu retelingiem znanej baśni. Cinder to Kopciuszek, Scarlett Czerwony Kapturek, Cress to Roszpunka a Winter Królewna Śnieżka ;). Jednak to co wyróżnia te retelingi od innych od innych to skrzyżowanie baśni z science fiction . Czegoś takiego naprawdę nie czytałam ! Pamiętam gdy po raz pierwszy zanurzałam się w świat Sagi Księżycowej nie mogłam wyjść z podziwu nad kunsztem Meyer. Kopciuszek jako android, cudo :) zgnębiona Ziemia przez złych Lunarów a w tle widmo wojny i nieznanej zarazy (brzmi znajomo ;)


                 Moje ulubione najpiękniejsze wydanie, niestety Egmont wydał tylko pierwszy tom




Roszpunka w satelicie

Jednak moją ulubioną częścią jest trzecia część. Cress jak na Roszpunkę przystało jest uwięziona .. w satelicie w połowie pomiędzy Ziemią i księżycem i jest hakerem ;) Cress sama w sobie jest cudowną postacią co jest zadziwiające, że pomimo swojej naiwności i życiu w izolacji jest jedną z najciekawszych bohaterek z jakimi miałam do czynienia. A jej relacja z Kapitanem Thornem to cud miód i orzeszki :), dlatego gdy ją skończyłam miałam okropny książkowy głód ( podobnie jak po Złym Królu ale o tym kiedy indziej;p) i chciałam jak najszybciej się dowiedzieć co dalej.


                                                   

Piękna i szalona Królewna Śnieżka

Niestety ostatnia część, Winter część nie została u nas wydana, dlatego przeczytałam ją po angielsku. Pierwsze co się rzuca się w oczy gdy bierze się ją do ręki to jak opasła jest to książka w dodatku napisana dość małą czcionką. Meyer przeładowała akcją ostatni tom! Cały czas któryś z głównych bohaterów był porwany, torturowany albo rozdzielony ze swoją drugą połówką, miałam wrażenie, że wymieniali się w nieszczęściach do tego stopnia, że te wszystkie rozstania i powroty, przestały mieć tak dramatyczne znaczenie. I oczywiście za mało było Cress i Thorna. Nie przypadł mi do gustu wątek Winter i Jacin, cały czas miałam wrażenie że księżniczka okaże się w ostateczności złolem(dla mnie była tak pisana i by było było super ;) a sam myśliwy/łowca/książę jak dla mnie był po prostu mdły w porównaniu do innych męskich bohaterów. Ale to tylko parę minusów, tak naprawdę to wspaniałe zwieńczenie doskonałej serii, którą naprawdę trzeba przeczytać ze względu na wspaniały świat, oryginalnych bohaterów i intrygującą fabułę.



Sagę Księżycową polecam wszystkim którzy szukają czegoś kompletnie nowego, to świetnie zbudowany świat z misternie uknutą rozbudowaną fabułą , konfliktem społecznym,i różnorodnymi bohaterami których można pokochać całym sercem :)


stycznia 08, 2019

"Przedmieścia Tenochtitlanu płoną" - czyli o opowieści "Krzyk Kwezala"

"Przedmieścia Tenochtitlanu płoną" - czyli o opowieści "Krzyk Kwezala"

"Przedmieścia Tenochtitlanu płoną" - czyli o opowieści "Krzyk Kwezala"



Postanowiłam nieco zmienić swój zakres zainteresowań i przeczytać książkę, nie będącą ani Science Fiction, ani kryminałem. Jest to powieść historyczna z nielicznymi elementami fantasy. Mowa tutaj o książce "Krzyk Kwezala" autorstwa Łukasza Gołębiewskiego.

Łukasz Gołębiewski jest absolwentem wydziału dziennikarstwa i w latach 2000-2017 był dziennikarzem  dla "Rzeczpospolitej" i "Życia Codziennego". Właściwie zaczynał swoją przygodę z literaturą od poezji. Pierwszą głośną książką była "Xenna - moja miłość" i od tamtego czasu napisał jeszcze sporo powieści. Wiele z nich było skandalizujących, poruszało trudne tematy, ale zazwyczaj zbierało dobre recenzje. Dlaczego o tym wspominam? W tym kontekście łatwiej zrozumieć pewne wady i zalety "Krzyku Kwezala".

Zanim kupię książkę zawsze zaglądam na pierwsze strony i czytam krótkie fragmenty, żeby sprawdzić czy narracja przypadnie mi do gustu. Po, co prawda szokującym, pierwszym akapicie miałam wrażenie, że czytam książkę historyczną, albo reportaż. Właściwie nawet mi się to spodobało, ale postanowiłam o tym wspomnieć, ponieważ nie każdy taką narrację lubi. Kiedy sprawa się komplikuje? Kiedy do narracji w tym tonie wkradają się elementy fantastyczne.Czytasz sobie o oblężeniu miasta, a tu nagle koleś zmienia się w jaszczurkę. Może to tylko moje wrażenie, ale zazgrzytało mi to niezmiernie.

Książka opowiada o oblężeniu Tenochtitlan przez żołnierzy Hernanda Corteza. Nie będzie tu jednak przybicia Hiszpanów do brzegów Ameryki, ani pierwszego spotkania z Montezumą. Właściwie akcja zaczyna się na długo po tym, Montezuma już nie żyje, a władze przejmuje jego brat Cuitlahuac. Pomimo iż historia pisana jest na wiele głosów, zarówno historycznych postaci jak Malinche (Doña Marina) jak i fikcyjnych jak Sowa Kwezal to właściwie za żadnym z tych bohaterów do końca nie podążamy. W rezultacie nie ma ani jednej postaci którą się lubi, ani jednego wątku który zapada na w pamięć.

Kwezal to kolorowy ptak, zamieszkujący Meksyk,odgrywający dużą rolę w wierzeniach azteckich


Co, moim zdaniem, jest najgorsze w powieści? Właściwie już o tym napisałam - mnogość postaci, a może też sposób prowadzenia narracji sprawia, że nie można żadnego z bohaterów polubić. Z żadnym się zidentyfikować. Rozumiem, że miało to raczej przypominać swojego rodzaju nietypowy reportaż, prawdopodobnie autor nawet celowo to zrobił, żeby każdy czytelnik mógł sam ocenić, albo przynajmniej być "świadkiem" tamtych wydarzeń. Pamiętajmy jednak, że autor zdecydował się na elementy fantastyczne, fikcyjne postacie i pomimo rzetelnego przygotowania wiele z opisanym wydarzeń musiał dodać sam. Ludzie tam są takie postacie jak Hernán Cortés, jak Malinche, jak Bartolomeu Dias! Naprawdę? Naprawdę trzeba było zrobić to tak.... nudnym. Wracając do Malinche, która mogła zostać jedną z ciekawszych kobiecych postaci dostajemy... pokorną, uległą Indiankę. W ogóle sceny seksu z trzynasto i czternastolatkami mnie obrzydzały, nawet nie ze względu na opis, ale ze względu na to, jak wiele ich było. Ja chcę czytać o oblężeniu Tenochtitlan, o potyczkach w mieście, o planach ataku i obrony, o tym rybaku co przemyca jedzenie do miasta, a nie o tym jak po raz kolejny ktoś ujął młodą, jedną niewyrośniętą pierś, albo "wszedł w nią dziko". Ponownie mam problem, ponieważ nie oszukujmy się tak było. Za żony brało się wtedy dziewczynki dwunasto, trzynasto, czternastoletnie, a Malinche najprawdopodobniej była pokorna i uległa, ale czy autor mógłby się w końcu zdecydować czy pisze reportaż o tym co mogło się wtedy dziać czy powieść z kolesiem zmieniającym się w jaszczurkę? Bo chyba to jest największy zarzut - nie wiem jak mam traktować tę książkę.




Po tym jakże jadowitym akapicie chciałabym zaznaczyć, że powieść ma też mocne strony. Nie można odmówić autorowi wiedzy o tamtych czasach. Nawet nie zauważyłam jak pisarz czerpał z wierzeń europejskich i jak sprytnie je przeplótł z Indiańskimi, dopiero przeczytanie sekcji "Od Autora" mi to uświadomiło. Pierwsze kartki z jednej strony odrzucają, z drugiej uruchamiają tą gorszą część naszego umysłu, która mimo wszystko pozostaje zainteresowana brutalnymi praktykami tamtych ludów. Czytając opis Tenochtitlan, ma się wrażenie, że jest się w tamtym miejscu, przechadza przez korytarze wielkich pałaców, podziemia świątyń i pełne komarów uliczki Moyotlanu. Powinnam może oznaczyć to jako spoiler, ale mam nadzieję, że moi czytelnicy ogarnęli choć tyle z historii aby nie być zdziwionym. W momencie kiedy Tenochtitlan płonęło, kiedy miasto, niegdyś piękne i wspaniałe tonęło we krwi aby w końcu upaść poczułam prawdziwe ukłucie żalu. Myślę, że należą się wyrazy uznania Gołębiewskiemu za sam fakt porwania się na taką tematykę. Ile powstało książek o podboju Meksyku? Ile z nich stara się wniknąć w kulturę i mentalność Azteków i Indian Mezoameryki? I ile z nich napisali Polscy pisarze? Na pewno trochę się z nich znajdzie, ale czy nie mamy znacznie więcej powieści historycznych o starożytnym Rzymie? O Templariuszach czy osiemnastowiecznej Francji?


Podsumowując... nie wiem co myśleć o tej książce. Nie wiem czy mam ją polecać czy odradzać. Pewnie stali czytelnicy Gołębiowskiego by się nie zawiedli, ale czy warto ją polecić osobom które chcą przeczytać powieść osadzoną w innej epoce? Moim zdaniem nie. Mam tylko nadzieję, że moja recenzja pozwoli wam samym podjąć decyzję czy sięgnąć po ten tytuł. Dajcie znać w komentarzach co sądzicie :)

kawoszka24



grudnia 16, 2018

"Obdzieracz nie obdziera tylko z tatuaży. Zdejmuje także maski" - czyli recenzja "Jak dym"

"Obdzieracz nie obdziera tylko z tatuaży. Zdejmuje także maski" - czyli recenzja "Jak dym"



Zdaję sobie sprawę, że robię spory eksperyment, ale po obejrzeniu tego serialu wręcz czułam przymus żeby się z wami tym podzielić. Chodzi o serial „Smoking” przetłumaczony na polski jako „Jak dym” (i tak nie najgorzej)

Czemu to eksperyment? Cóż serial jest produkcji japońskiej. Wiem,  że w Polsce jest spora grupa fanów japońskiej kultury z czego większość ogląda anime, a spora część dramy japońskie, ale do tej pory nie recenzowałam japońskich produkcji, ponieważ blog nie jest skierowany do tego typu czytelnika. Dlaczego więc się jednak zdecydowałam? Serial "Smoking" ma wiele unikatowych cech, które odróżniają go od innych japońskich dram i to po prostu dobra produkcja, która może zainteresować fanów mrocznych kryminałów.

Zacznijmy od początku. „Smoking” to grupa hitmanów, którzy na dowód eliminacji celu przynoszą swoim zleceniodawcom ściągnięte wraz ze skórą tatuaże swoich ofiar. Serial miał dla mnie pewną nutę „Dextera” , bo nasi płatni zabójcy też mają swoje zasady. Ich ofiary nie są przeciętnymi ludźmi, tylko przestępcami którzy zdenerwowali swoich przełożonych. Czasami też nasi bohaterowie przyjmują zlecenia od innych gangów w celu eliminacji konkurencji – a przynajmniej tak wydaje się na początku. „Smoking” ma też zasadę – nie ginie nikt oprócz celu.

Zacznijmy od tego co złe. Napisałam wcześniej, że serial zainteresuje nawet tych którzy za kulturą japońską nie przepadają. Muszę jednak ostrzec, że pewne elementy są wręcz wyjęte z anime. Każdy z bohaterów ma swoją historię i w miarę rozwoju fabuły dowiadujemy się o nich coraz więcej. Mamy standardową parę kolegów którzy bez przerwy się ze sobą biją, ale oczywiście skoczyli by za sobą w ogień. Jest też parę luk jeśli chodzi o logikę w rzeczywistości przedstawionej – w jednym odcinku „smoking” ściga przestępcę który zrobił sobie operację plastyczną, tatuaż na plecach ma potwierdzić jego tożsamość. Hmmm, tak bo jak ktoś ma tyle kasy żeby przerobić sobie twarz to na pewno nie zadba o usunięcie tatuażu…. Jedną z największych wad serialu jest brak ciekawej i wyrazistej kobiecej postaci. Jeżeli pojawia się już jakaś to aby tworzyć tło, lub aby uwidocznić zmagania mężczyzn.

Co z kolei mnie w serialu urzekło. To naprawdę dobrze zrobione produkcja. Doskonała muzyka i świetne ujęcia. Mamy zarówno mroczne sceny w zadymionych pomieszczeniach jak i jasne ujęcia w miejskich parkach. Postać głównego bohatera - wujka Sabe jest doskonale zagrana. Właśnie... gra aktorska, poza chlubnymi wyjątkami, ten kto próbował oglądać japońskie produkcje zapewne zauważył, że japońscy aktorzy grają jak drewno. Wielokrotnie się zastanawiałam czy to tylko ja tak myślę, ale nawet zażarci fani szeroko pojętej kultury japońskiej, nieraz zgadzali się ze mną jeśli o grę aktorską chodzi. Jednak do sedna – tutaj każdy z aktorów wczuł się w swoją rolę doskonale. Każda frustracja, złość czy radość jest autentyczna. Efekty specjalne może nie są aż tak imponujące jak w przeciętnej amerykańskiej produkcji jednak nie można im nic zarzucić. Jak najlepiej oddać klimat serialu – przychodzi mi na myśl fragment w którym sceny obdzierania ze skóry jednego z bossów mafijnych przeplatane są tutorialem oglądanym przez najmłodszego z członków grupy – tutorialem jak dobrze oskórować rybę.

Jak w wielu współczesnych produkcjach trudno powiedzieć co jest moralne a co nie moralne. Przestępcy zdają się być czasami lepsi od policji, ale są też momenty w których nie można zgodzić się z metodami głównych bohaterów. Myślę, że na gruncie japońskim taka ambiwalencja może być nawet bardziej naturalna niż w szeroko pojętej kulturze zachodu.

Podsumowując jeżeli jesteś fanem mrocznych kryminałów i chcesz obejrzeć coś innego niż amerykańskie produkcje i/lub znudziły ci się piękne, ale rozwleczone produkcje typu „Broadchurch” myślę, że „Smoking” cię nie zawiedzie.





kawoszka24

grudnia 03, 2018

"Niebezpieczeństwo Willu Robinson" - czyli o tych którzy się zgubili

"Niebezpieczeństwo Willu Robinson" - czyli o tych którzy się zgubili



Już jakiś czas temu nosiłam się z chęcią zrecenzowania kolejnego serialu dostępnego na Netflixsie. „Zagubieni w kosmosie”. Każdy pewnie słyszał ten tytuł, jest to re-make serialu emitowanego na antenie w latach sześćdziesiątych. W 1998 roku powstał też film o tym samym tytule. Niestety nie mogłam się dokopać do oryginału, więc będę recenzować ten serial jako zupełnie osoby twór.

Trochę o fabule

Nie robiąc zbyt dużych spoilerów fabula  przedstawia się następująco – statek kosmiczny (The Resolute) wiezie wybranych członków społeczeństwa ludzkiego do alfa Centauri a dokładnie na jedyną ludzką kolonię, poza układem słonecznym. Niestety statek na którym podróżują napotyka na problem i cześć pasażerów zostaje ewakuowana na najbliższą planetę – tu poznajemy naszych głównych bohaterów rodzinę Robinsonów. Po niezbyt udanym lądowaniu muszą oni stawić czoła zupełnie nieznanym zagrożeniom nowej, obcej planety. Tyle jeśli o rys fabularny.



Produkcja familijna

Netflix tak jak i inne platformy wypuszczają coraz więcej tak zwanych „produkcji dla całej rodziny". Obawiałam się więc, że dostanę coś przesadnie „ugrzecznionego". Na szczęście tak się tak nie stało. Nie będzie tam fontann krwi, wszechobecnego seksu (który tak uwielbiają twórcy współczesnych seriali) a jeżeli chodzi o język to i przekleństw za bardzo tam nie usłyszycie. Nie znaczy to jednak, że serial nie trzyma w napięciu. Wręcz przeciwnie,brak opisanych przeze mnie aspektów sprawia, że twórcy musieli postawić na coś innego – cały czas mamy atmosferę niepewności, w tym serialu zagrożenie czai się wszędzie a pozornie łatwe czynności mogą pójść absolutnie źle.

Bohaterowie

Myślę, że za „familijność” serialu odpowiedzialni są bohaterowie. Mamy w końcu do czynienia z rodziną, wiec dostaniemy pewien przekrój wiekowy. Zacznijmy od najmłodszych.  Will Robinson jedenastoletni  chłopiec, który najprawdopodobniej jest jakiegoś rodzaju geniuszem skoro często podsuwa rodzicom rozwiązania z pogranicza chemii i fizyki na które nawet jego matka, pani doktor by nie wpadła. Przez pierwsze kilka odcinków strasznie denerwował, ale w miarę jak rozwijała się akcja serialu, to nawet ja się do niego przekonałam. Prawdopodobnie dlatego, że jedenaście lat skończyłam już dawno temu i sama nie mam dzieci, to niestety jego postać jawi mi się jako najmniej ciekawa, ale na pewno widziałam znacznie gorsze postacie dziecięce.


Judy Robinson, po raz kolejny mam ten sam zarzut co do młodego Robinsona. Panna lat ledwie osiemnaście, zdobyła już tytuł doktora medycyny. Ja rozumiem, że fabula serialu właśnie tak została pomyślana i do podróży na nowa planetę selekcjonuje się najlepszych przedstawicieli gatunku ludzkiego, ale to dalej nie zmienia faktu, że niektóre postacie irytującą bardziej niż inne. Nie mniej jednak kiedy Judy wchodziła w interakcje z innymi (zwłaszcza siostrą i ojcem) pokazywała nieco bardziej ludzkie oblicze.

Penny Robinson. Osobiście poza panem od kurczaka (poboczna postać) moja ulubiona postać w całym serialu – piętnastolatka która zachowuje się jak piętnastolatka. Dogryza, ironizuje zajada się oreo, a przy tym wcale nie jest mniej zaradna i pomysłowa od reszty rodziny. Chyba aktorka naprawdę dobrze się czuła w swojej roli bo stworzyła bardzo autentyczna kreacje. 

Maureen Robinson. Kobieta sukcesu, matka trójki dzieci tytuł naukowy z inżynierii i nieprzeciętna inteligencja. Pomimo, że czasami miało się wrażenie, że jej postępowanie jest niespójne, to w miarę rozwoju akcji wiele z jej działań znajdowało solidne wytłumaczenie w doświadczeniach. Twórcy skupili się na pokazaniu problemów i wyzwań które stoją przed współczesnymi matkami – kariera, dom, mąż którego nigdy nie ma, dzieci zapatrzone w ojca, często niedoceniające jej wkładu. W pewnym sensie była to jedna z samotniejszych postaci w tym serialu.

John Robinson. Inteligentny, (przystojny) oczytany wojskowy. Nidy nie dowiemy się co dokładnie robił, ale nie był zwykłym szeregowym. Prawdopodobnie też zarabiał ogromne pieniądze. Wszystko to niestety przepłacał brakiem czasu dla rodziny, którą bardzo kochał. Jak wielu współczesnych ojców i matek chcąc zapewnić swoim dzieciom jak najlepszą przyszłość rzucił się w wir pracy, przez co finalnie oddalił się od rodziny. Należy wspomnieć, że podobnie do swojej ekranowej małżonki, John nie jest prostą postacią, a jego motywacje i lęki nie są oczywiste od samego początku.



Do tego trzeba dodać kilkanaście naprawdę świetnych postaci pobocznych oraz główny czarny charakter (inteligentna, ale emocjonalnie niestabilna kobieta) i naprawdę dostajemy serial w którym wielu niezależnie od wieku i stanu cywilnego znajdzie coś dla siebie. Nawet ja, prawie już trzydziestolatka bez dzieci, znalazłam postacie z którymi łatwo było mi się identyfikować. Pamiętajmy o fabule która zanosi nas na krańce kosmosu a jednocześnie pokazuje, że od ziemskich problemów uciec nie można. Suma sumarum jesteśmy tylko ludźmi. Ponadto pytania o to do czego człowiek jest w stanie się posunąć dla przetrwania, co oznacza inteligencja, czym jest człowieczeństwo i czy wolno nam decydować o tym kogo ocalimy a kogo nie? Każdy z tych elementów  (nie zapominajmy o dobrych efektach specjalnych, pięknych zdjęciach i klimatycznej muzyce) sprawia, że dostajemy naprawdę dobry serial po który warto sięgnąć.



kawoszka24

listopada 13, 2018

To było cholernie piękne Co za cudowna noc na śmierć – czyli współpraca literacka trzech pisarek

To było cholernie piękne Co za cudowna noc na śmierć – czyli współpraca literacka trzech pisarek


Ostatnio złapałam w ręce książkę kryminalną i przyznam, że bardziej niż tytuł, skusiły mnie autorki – tak właśnie aż trzy aktorki. Alex Kava – tej amerykańskiej pisarki nie trzeba za bardzo przedstawiać, szczególnie fanom kryminałów jest autorką ponad dwudziestu książek z czego sama seria z Maggie O’Dell ma 13 tytułów. Przyznam się, że Erici Spinder nie znałam, a to prawdopodobnie dlatego, że pisze głównie thriller romantyczny. J.T. Ellison ma nieco szersze zainteresowania, od romansu przez thriller do kryminału.

Dość już o autorkach, książka nosi tytuł „Cienie nocy” i jest historią opisaną na cztery głosy. Najpierw poznajemy detektyw Stacy Kilian z Nowego Orleanu, ta część historii opisana jest przez Erice Spindler, i zaczyna się można powiedzieć od bardziej obyczajowego wątku. Szczerze? Po pierwszych paru kartkach nie byłam pewna czy chce kontynuować czytanie, ale teraz nie żałuję, że dokończyłam. W dzielnicy francuskiej dochodzi do zabójstwa młodej bezdomnej dziewczyny, tam też po raz pierwszy usłyszymy co do powiedzenia ma morderca. Seria morderstw zabiera nas w podróż przez USA. Kolejno poznajemy Porucznik Taylor Jackson z Nashville, małej miejscowość gdzie praca policyjna i polityka dość mocno idą w parze, choć nasza bohaterka raczej stoi z boku, ta część napisana jest przez J.T. Ellison Jako ostatnia w historię wprowadzana zostaje znana fanom Kavy Maggie O’Dell.

Szczerze miałam większe oczekiwania co do tej książki, w końcu pisały ją trzy znane pisarki. Można to zrzucić na karb tego, że książka jest dość krótka, więc może nie zdążyłam poczuć nastroju nim się skończyła. Inna sprawa jest taka, że jedyną zagadką jest tożsamość mordercy. Jego metody są proste, ale skuteczne. Moim zdaniem autorki nie nakreśliły motywacji mordercy dostatecznie dobrze, ale być może przeczytałam już za wiele kryminałów.



Z pozytywów książki należy wymienić dość dobry reaserch. Dzielnica Nowego Orleanu jest dobrze opisana i jestem przekonana, że gdyby po pozwolić akcji rozwijać się nieco dłużej poczułabym się jaj w jednym z zadymionych pubów. Ponadto wydźwięk historii przypadł mi do gustu – złapanie mordercy to nie czterdzieści pięć minut serialowego CSI, to żmudne miesiące i współpraca licznych służb. Autorki pokazały też jak rozwój technologii pozwala zacieśniać współpracę w celu złapania mordercy. Z wad: zdecydowanie za krótka historia, powiedziałabym, że wręcz nieco banalna.


Muszę być szczera, chyba nie przeczytałabym tej książki jeszcze raz. Nie wiem też za bardzo komu ją polecić – fani kryminałów mogą czuć niedosyt, tak samo wątki romansowe jak i elementy thrillerów są dość nieznaczne. Sądzę, że prawdziwy mól książkowy połknąłby „Cienie nocy” podczas dłuższej podróży pociągiem. Podsumowując: wolałabym trzy lepsze, dłuższe książki napisane przez jedną autorkę niż jedną historię która pozostawia niedosyt. 


kawoszka24

sierpnia 31, 2018

Jestem starszy niż stan Kolorado, wszystkie są dla mnie za młode” - czyli o serialu Wynnona Earp

Jestem starszy niż stan Kolorado, wszystkie są dla mnie za młode” - czyli o serialu Wynnona Earp





Dla porządku serial jest produkcji amerykańsko-kanadyjskiej i jest na podstawie komiksu o tym samym tytule, został  wyprodukowany przez SEVEN24 Films oraz IDW Entertainment, a emitowany jest od 2016 przez telewizję SyFy - To tyle jeżeli chodzi o formalności.

Kowboje dziki zachód i strzelaniny a na samym końcu samotny rewolwerowiec odjeżdżający w stronę zachodzącego słońca… czego tu nie kochać?
Przepraszam, za ten sentymentalny wstęp, ale zdziwił mnie polski artykuł w Wikipedii określający ten serial jako „western”. Z westernu to ma chyba tylko strzelaniny i to nie zawsze przy pomocy rewolweru.

To, że serial nie ma wiele wspólnego z westernem nie znaczy, że nie masy innych ciekawych rzeczy jak… przeklęte przedmioty, demony, potępione dusze, czarna i brudna magia. Sex, narkotyki (w pewnym sensie, ale nie chcę robić spoilerów), zazdrość i zdrada. Dużo lejącego się alkoholu i stara dobra bijatyka też nie są złe. Warto nadmienić, że póki co serial nie ma wad Supernaturals, jak na razie wychodzą odcinki trzeciego sezonu i jeszcze ani jedna postać nie zmartwychwstała dwa razy (choć robi się trochę dziwnie).

Serial zaczyna się od powrotu głównej bohaterki Wynonny do rodzinnego miasteczka – o jakże nic nie sugerującej nazwie – Purgatory (czyściec). Od razu czuć, że prześladuje ją jakaś mroczna przeszłość, nikt za bardzo nie cieszy się z jej powrotu, a znajoma rodziny daje jej gotówkę „na drogę”, przecież nic dobrego z jej powrotu nie może wyniknąć. Może jedyną postacią która jest podekscytowana jej powrotem, to jej siostra Waverly. Oczywiście już w pierwszym odcinku zaczynają się dziać nadprzyrodzone rzeczy i standardowo nie wiadomo komu można ufać… policji? A do tego kręci się wszędzie jakiś tajemniczy koleś, z agencji rządowej… przyjaciel czy wróg?

No dobra jak na razie streściłam pierwsze minuty pilotowego odcinka. Zastanówmy się więc co sprawia, że serial dobrze się ogląda.

Fabuła jest dość prosta i niezbyt nowatorska, główna bohaterka poluje na demony przy użyciu specjalnego pistoletu. Jednak jest kilka różnic w stosunku do seriali podobnego typu – to nie procedural, główna bohaterka nie jeździ po stanach w poszukiwaniu mocnych wrażeń, właściwe cała akcja dzieje się we wspominanym miasteczku i w obrębie tzw. Ghost River Triangle, przeklętego kawałka ziemi z którego „revenanci” nie mogą się wydostać. Właśnie docieramy do najważniejszego czym też są „revenanci” (tak nawiasem funkcjonują jak normalni ludzie wszyscy ich widzą, ale nieliczni wiedzą z kim maja do czynienia) – to ludzie których zabił Wyatt Earp pra-pra dziadek Wynony. Więc mamy wątek wrogów stworzonych przez bohaterów. To kim są i jak powstali jest dodatkową zagadką którą pragnie rozwikłać Wynnona. Jak na razie nie doczekałam się pełnej odpowiedzi. Podsumowując nie jest to może wielce nowatorskie, ale na pewno dobrze pomyślane, serial wciąga od pierwszych minut.

Zanim o postaciach serialowych - mała dygresja Wyatt Earp to postać historyczna dobrze więc zajrzeć do Wikipedii i sprawdzić kim był ten jegomość. Nie jest to konieczne do zrozumienia fabuły, ale na pewno dodaje smaku całej historii.


Główna bohaterka, uwielbia motocykle, pić ogromne ilości alkoholu, całkiem nieźle strzela i nie patyczkuje się jeśli chodzi o sprawy damsko-męskie. Z drugiej strony nie jest to zrobione specjalnie nachalnie, a ponieważ nie zawsze jej wszystko wychodzi i często musi polegać na pomocy innych da się ją lubić. I to pomimo tego klisze z „wybraną”. Całkowitym przeciwieństwem jest jej młodsza siostra Waverly – sprytna, urocza (może nieco zbyt urocza) nastolatka. Muszę przyznać, że na początku nieco irytowała mnie ta postać, ale szybko ją polubiłam. Jest coś w grze obu aktorek co sprawia że relacje między siostrami wydają się autentyczne. Jest też Xavier zwany Dollem, wspomniany agent rządowy, nie do końca rozpoznawalnej agencji… drogie Panie jest na co popatrzeć, ale do meritum. Pomimo aury „tajnego agencja” okazuje się być całkiem fajnym i miłym gościem. Zupełnie inną postacią jest Doc Holliday, na pewno ma swój cel we wszystkim co robi i przynajmniej na początku nie wiadomo po której jest stronie. Był dobrym przyjacielem Wyatta (bo to jest magia w stylu amerykańskim, więc 200 lat nie stanowi problemu, facet dalej wygląda nieźle), ale podobno go zdradził. Jak? Dlaczego? I kto kogo zdradził? Nie będę robić spoilerów.


Na koniec o samej oprawie. Muzyka doskonale dobrana, bardzo dobra czołówka. Zdjęcia krajobrazów może nie zapierają tchu, ale pozwalają wczuć się w klimat małego miasteczka u podnóża gór skalistych.

Wynona Earp to dobry serial, może nie do końca lekki i przyjemny, bo momentami rozgraniczenie kto ma moralną racje jest bardzo trudne. Nie jednokrotnie zresztą będziemy współczuć „tym złym” i poddawać w wątpliwość metody i działania „tych dobrych”. Jednak nie jest to rozwleczony, przydługi serial w stylu produkcji Netflixa (przepraszam musiałam to napisać, bo drażni mnie, że psute są fabuły z potencjałem). Serial jest dobrze wyważony – mamy trochę mroku i zła, ale jest też humor.
Wszystkich fanów demonów, diabłów, sił nadprzyrodzonych oraz motocykli i rewolwerów serdecznie zapraszam do oglądania.



kawoszka24

lipca 30, 2018

Seriale dookoła świata - Hiszpania

Seriale dookoła świata - Hiszpania




Ten wpis powstał pod wpływem mojego pobytu w Hiszpanii i zauroczenia tym krajem. Jako, że sezon wakacyjny trwa w najlepsze, postaram się przybliżyć ten piękny kraj poprzez hiszpańskie seriale. Seriale opisywałam w kolejności chronologicznej odnośnie trwania fabuły.



Czerwony Orzeł czyli  superbohater w siedemnastowiecznym Madrycie



Czerwony Orzeł to produkcja przez którą tak naprawdę wciągnęłam się w seriale hiszpańskie i dała mi motywację choć krótką niestety , słomiany zapał to moje drugie imię do uczenia się tego pięknego języka). Akcja dzieje się w XVI wiecznym Madrycie za czasów panowania króla Filipa IV, głównym bohaterem jest Gonzalo de Montalvo (uwielbiam jak Hiszpanie wymawiają to imię w orginale z tym sycząco-sepleniąco "s" )z pozoru zwykły, dobroduszny nauczyciel ale będący jednocześnie Czerwonym Orłem - bohaterem pomagającym  ludziom w potrzebie, zarówno biednym jak i bogatym. Gonzalo został Czerwony Orłem aby odnaleźć i pomścić zabójców swojej żony, w tym zadaniu pomaga mu nieodłączny towarzysz odpowiedzialny za 90% sytuacji komicznych w tym serialu czyli Satur. Jednym z głównych przeciwników Czerwonego Orła jest Komisarz, który za cel oczywiście postanowił odszukać i zdemaskować naszego protagonistę. Komisarz ubiera się zawsze na czarno, nigdy się nie uśmiecha, nie ma problemów z torturowaniem ludzi, nie rozdaje też chleba ubogim;) Główne postacie kobiece to Margarita, siostra zmarłej żony Gonzala i jednocześnie jego ex a także Markiza de Santiliana, ukochana Komisarza, która choć obecnie jest szlachcianką to wywodzi się z ludu. Obie panie mają dość ciekaw role do zagrania. Oprócz wspaniałych kostiumów i scenografii na uwagę zasługują sceny walk których w tej produkcji nie brakuje.



Gran Hotel - Co się stało z Cristiną Olmedo?



Pierwszy sezon Gran Hotelu obejrzałam jednym tchem, niestety drugi nie był już tak porywający. To połączenie, dramatu, kryminału, thrillera i oczywiście wątków miłosnych. Akcja zaczyna się w 1905 roku gdy,  młody, przystojny ;) Hulio Olmeda (Yon Gonzales, warto zapamiętać grał jeszcze w Telefonistkach główną rolę ) przybywa do Gran Hotelu aby zatrudnić się do pracy jako kelner. Jednak tak naprawdę ma inny cel, chce wyjaśnić zagadkę zniknięcia swojej siostry, która od dłuższego czasu nie daje znaku życia. Z każdym kolejnym dniem poznaje mroczne oblicze hotelu ;) (czyli to co lubimy najbardziej)  a także pracowników i właścicieli hotelu a szczególnie jedną z właścicielek - Alicie Alarcon :). Warto obejrzeć dla kostiumów, czasem naprawdę niesamowitych zwrotów akcji, pięknych widoków i aktorstwa dość odmiennego od amerykańskiego. 



Telefonistki - Dziewczyny od kabla



Jedyna netflixowa propozycja w moim zestawieniu, opowiada o Lidii (Blanca Suárez), Margo (Nadia de Santiago), Carlotcie (Ana Fernández) i Ángeles (Maggie Civantos),czterech kobietach pracujących w madryckiej centrali telefonicznej w latach  dwudziestych  XX wieku. Każda z nich jest jest inna i każda pracuje z zupełnie innego powodu, jednak dla wszystkich praca jest  Carlota pochodzi z bogatej rodziny o wpływowych koneksjach, Marga jest  nieśmiałą, trochę naiwną dziewczyną z małej miejscowości a Angeles żoną i matką. Serial jest wielowątkowy, postacie są dobrze zarysowane ale na plan pierwszy, wybija się Lidia. Losy tej postaci, były dla mnie najciekawsze, ponieważ było to połączenie tego co lubię najbardziej, tajemnicy, sensacji  i  elementów zaczerpniętych z seriali kryminalnych. I podobna sytuacja jak przy Gran Hotelu pierwszy sezon super, drugiego niestety nie dałam rady obejrzeć.




El Barco czyli Apokalipsa po hiszpańsku



W El Barco możemy w pełni dostrzec  różnice różnice między hiszpańskimi a amerykańskimi serialami ponieważ jak większość produkcji z Półwyspu Iberyjskiego łączy w sobie elementy romansu, sci-fi, dramatu, thrillera, kryminału, komedii są tu nawet elementy postapo. Stając się przez to kompletną mieszanką gatunków,  przez co każdy w tym serialu znajdzie coś dla siebie.  Wszystko zaczyna się od momentu gdy grupa niczego nieświadomych niczego uczniów stawia stopy na pokładzie statku  Gwiazdy Polarnej.  Mają się tu uczyć żeglarstwa pod okiem doświadczonych instruktorów. Niestety parę godzin później okaże się, że uruchomienie akceleratora cząsteczek w Genewie doprowadzi do katastrofy w wyniku której większa część  Ziemi zostanie zalana a załoga Gwiazdy zostanie prawdopodobnie jedynymi ocalałymi  ludźmi.  Oczywiście w czasie szukania lądu, oprócz  klasycznych post apokaliptycznych sytuacji problemów związanych z przeżyciem  (choć pamiętajcie to jest serial w dodatku hiszpański, nie spodziewajcie się  realiów  rodem z serii Katastrofa w przestworzach ;) takich jak  ataki zmutowanych stworzeń, czy nagłe zmiany temperatur załoga będzie musiała radzić sobie też z problemami wewnątrz statku. Wiadomo więc, że tajemnice będą się piętrzyć podobnie zresztą jak wątki romansowe.



A wy jakie hiszpańskie seriale polecacie?


Magda Has

maja 10, 2018

Podchodzę do drzwi łazienki, a tam na drzwiach kartka: "Nie wchodzić - zabiłem się" - czyli krótko o Wilczym leżu

Podchodzę do drzwi łazienki, a tam na drzwiach kartka: "Nie wchodzić - zabiłem się" - czyli krótko o Wilczym leżu

Podnoszę książkę, autor znany wszystkim fanom fantasy, tytuł enigmatyczny „Wilcze leże” a na okładce żadnego wilka, tylko waga i czaszka. Pomyślałam, że grafik nie zbyt się postarał. Myliłam się, nic w tych opowiadaniach nie jest takie jakie się wydaje gdy patrzy się na okładkę, a nawet na spis treści.

Nie lubię fanatsy. Nie lubię autora, choć trzeba przyznać, że pióro ma lekkie a jego powieści i opowiadania są klasą sama w sobie. Zastanawiam się jak można napisać recenzję zbioru opowiadań, opowiadań luźno ze sobą powiązanych.

Pierwsze opowiadanie,  Odległe krainy”,  mile mnie zaskoczyło – główny bohater tej opowieści Robert Storm, drobny poszukiwacz antyków, jest zresztą bohaterem pięciu innych opowiadań w tym cyklu. Narracja jest idealnie napisana, pomimo tego, że opowiadanie zajmujące mniej niż pięćdziesiąt stron ma się wrażenie, że zna się Warszawę opisywana przez autora. Ponadto jest tajemnica i pomimo nadprzyrodzonych aspektów można wręcz powiedzieć, że wszystko zahacza o kryminał. Kolejne opowiadania tylko zaostrzyły mój apetyt. W Promieniach X Paweł Skórzewski lekarz w zaborze rosyjskim będzie badał grupę dzieci i zastanawiał się gdzie podziały się wszystkie wilki. Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej musicie zajrzeć. Każde opowiadanie ma nieco inny klimat, każde przenosi nas do innego świata. Muszę przyznać ze najbardziej urzekło mnie „Samobójstwo na Maślicach” może to dlatego, że jestem rodowitą wrocławianką i obecnie mieszkam w innym mieście. Brakuje mi Wrocławia i muszę złożyć osobiste podziękowania Pilipiukowi za to że chociaż na chwilę mogłam wrócić do leniwie płynącej Odry. Inna ciekawa sprawa, że zawsze fascynował mnie Starożytny Egipt po przewróceniu pierwszych kartek wiedziałam już, że muszę opowieść dokończyć. Głównym bohaterem opowieści jest policjant (albo jak sam siebie nazywa archiwista) Paweł Nowak, niestety z jakiegoś powodu nie przypadł mi do gustu tak jak Storm, ale w końcu w opowiadaniach nie chodzi tyle o bohatera co o opowieść. „List z wysokich gór” jest na pewno opowiadaniem które na długo zapamiętam. Na pierwszych stornach uderzają nas opisy przyrody. Górskie szczyty, śnieg, wiatr – ma się niemal wrażenie że idzie się wraz z Robertem Stormem. Po raz kolejny pisarz pokazuje jak dobrze potrafi zarysować świat przedstawiony na zaledwie kilku kartkach. Historia może nie przypaść do gustów typowych fanów fantasy, jest raczej melancholijna. Nie robiąc zbyt dużych spoilerów –Storm pozwoli zakończyć pewną sprawę z 1913 roku.

Mogłabym napisać kilka słów o każdym z opowiadań ale to nie jest chyba celem recenzji. Nie sądziłam, że tak bardzo spodobają mi się opowieści fantasy, ale te opowiadania to nie typowe fantasy nie ma elfów i wampirów nie ma epickiej walki dobra ze złem. Magia tu jest znaczenie bardziej mroczna, cichsza, pełzająca na granicy rzeczywistości. Na pewno zabiorę się za inne cykle opowiadań tego autora. Ten serdecznie polecam i to nie tylko fanom pisarza.

kawoszka24

marca 20, 2018

Kobieta gorsząca czyli recenzja wyznań gorszycielki Ireny Krzywickiej

Kobieta gorsząca czyli  recenzja wyznań gorszycielki Ireny Krzywickiej

To mój drugi post z cyklu o ciekawych kobiet, tym razem będę recenzować  autobiografię Ireny Krzywickiej.



Pisanie autobiografii jest zawsze przedsięwzięciem karkołomnym. Trzeba sobie powiedzieć z góry, że żadną miarą nie da się uniknąć zakłamania. Ten kto z góry sądzi, że będzie całkowicie szczery, myli się, zanim sformułował pierwsze zdanie”. To jedno z pierwszych zdań otwierających autobiografię Ireny Krzywickiej. Zdanie które wydaje się, że rozwiązują problem fikcji i rzeczywistości autobiografii jako źródła, czy też jakiegokolwiek źródła z którym czytelnik może miecz do czynienia. Krzywicka świadomie i uczciwie założyła zgodnie z postmodernistycznym nurtem, że prawda jest tylko interpretacją.  Ciężko ocenić wiarygodność danego źródła gdy sami badacze tworząc dany tekst  nie są wolni od zakłamań. Interpretujemy zdarzenie w danej chwili, co więcej zdarzenie obiektywne nie istnieje. Problemem jest też nasza pamięć, która jest selektywna. “Wyznania gorszycielki” można potraktować jako interpretacje zdarzeń z przeszłości Ireny Krzywickiej. Jest ona oczywiście niezwykle barwna, napisana niesamowitą, dopracowaną technicznie i językowo narracją. Czytając “Wspomnienia..”. będziemy mogli zagłębić się w historię niezwykle silnej, nowoczesnej, postępowej, i kontrowersyjnej jak na swoje czasy kobiety. Jednak w tym kontekście czytelnik powinien zadać sobie pytanie czy czytanie tej interpretacji ma sens? Skoro już sama autorka zakłada, że może nie być wiarygodna. Jednak  nie istnieją źródła wolne od interpretacji, a autor który jest świadomy własnych ograniczeń zasługuje na przeczytanie.

Irena Krzywicka była barwną postacią przedwojennej Warszawy,urodziła się 28 maja 1899 roku w Jenisiejsku na Syberii. Pochodziła ze spolonizowanej, inteligenckiej rodziny żydowskiej. W latach 1917 – 1922 studiowała na wydziale polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. W 1918 roku zadebiutowała swoim pierwszym esejem “Kiść bzu” w czasopiśmie „Pro Arte et Studio”. Po ukończeniu studiów w 1923 roku wyszła za adwokata Leona Jerzego Krzywickiego, syna Ludwika Krzywickiego. Żyła w otwartym związku z mężem i kochankiem –  polskim pisarzem, tłumaczem i satyrykiem Tadeuszem Boyem Żeleńskim. Urodziła mężowi  dwóch synów – Piotra i Andrzeja. 
Współpracowała z wieloma czasopismami  społeczno - kulturalnymi  m.in. „Wiadomościami literackimi”, „Skamandrem”,  i „Robotnikiem. Obracała się w elicie dwudziestowiecznej Warszawy, znała większość pisarzy, literatów i artystów. W 1931 roku założyła Poradnię Świadomego Macierzyństwa.  Podczas wojny musiała ukrywać się pod zmienionym nazwiskiem, jednak jej mąż został zginął w Charkowie, Tadeusz Boy Żeleński został zamordowany we Lwowie a ukochany syn  Piotruś zmarł podczas choroby. Po wojnie pracowała w ambasadzie polskiej w Paryżu, w 1964 roku osiedliła się na stałe we Francji. W latach siedemdziesiątych zaczęła spisywać swój pamiętnik ale ze względu na kłopoty ze wzrokiem, musiała przestać. Nie była w stanie samodzielnie pisać tekstu więc zdecydowała się nagrywać wspomnienia. W 1992 roku opublikowała „Wyznania gorszycielki”. Zmarła 12 lipca 1994 roku we Francji.

Irena Krzywicka doskonale wpisywała się w model nowoczesnej kobiety.  Uważana jest za jedną z głównych przedstawicielek  ruchu feministycznego w przedwojennej Polsce. Żyła w otwartym związku, z mężem za którego wyszła z przyjaźni i mężczyzną którego kochała. „ I oto w najmniej odpowiedniej chwili, jak na złość, po kilkunastu latach niemożności kochania mężczyzny, po małżeństwie z przyjaźnie, po ogniowej próbie „zdrady małżeńskiej”, kiedy już pewna byłam mego stosunku do Jerzego, kiedy wreszcie zamieszkaliśmy razem, [...] właśnie wtedy dopadła mnie miłość i to taka ostateczna dożywotnia”. Była wykształcona, realizowała się w pracy, pisała do czasopism, zarabiała na siebie. Prowadziła aktywny tryb życia, uprawiała sport, chodziła po górach, spotykała się z najważniejszymi ludźmi swojej epoki. Nigdy nie przejmowała się opinią innych, zawsze realizowała swoje cele, nie przejmując się ceną jaką przyjdzie jej za to zapłacić. Jej pamiętnik zdominowany jest wspomnieniami o Boyu. Pojawił się w najmniej oczekiwanym momencie życia i wywarł niesamowity wpływ na jej życie. Boy był dla niej inspiracją, imponował jej swoją dojrzałością, intelektem, kochała go do szaleństwa, była to prawdziwa miłość jak twierdzi Krzywicka. Jednak pomimo tak wielkich emocji które nią targały była w stanie oddzielić “serce od rozumu” i życ jednocześnie z mężem i kochankiem. W swoim pamiętniku podkreśla również jak ważne dla niej są dzieci. Zawsze stały dla niej na pierwszym miejscu ponad kochankiem, mężem czy też pracą.Sama Krzywicka zapytana w wywiadzie, tuż przed ukazaniem się jej książki, co jest najważniejsze w życiu kobiety stwierdziła “Dla mnie macierzyństwo jest na pierwszym miejscu, ważniejsze od wszystkiego”.  Rola męża wydaje się być marginalna w ich wychowaniu. Krzywicka wydaje się  przełamać patriarchalny model rodziny, tak przynajmniej wynika z jej “Wspomnień” jednak trudno na podstawie tego źródła orzec czy wśród większości  rodzin inteligenckich było podobnie.

Na Irenę Krzywicką duży wpływ miała jej matka - Felicja Goldberg (1872 -1959), nazywana przez nią – Maminek. Sam ten zwrot  podkreślać ma bliski kontakt jaki łączył ją i jej matkę. Matka wychowała ją w duchu tolerancji i racjonalizmu, to ona pogłębiała w niej chęć zgłębiania wiedzy. Była silną i zdeterminowaną  osobą,  kiedy jej mąż został zesłany na Syberię, podążyła za nim. Jednak podobnie jak jej córka nie wzięła ślubu z miłości ale z obowiązku.  Po śmierci ojca musiała sama zarabiać na siebie i córkę. Z wykształcenia była dentystką, jednak przekwalifikowała się na nauczycielkę. “Miała niezwykły po prostu zmysł pedagogiczny , wesoła i żywa, otaczała się chętnie młodzieżą” .  Również po tym zdarzeniu  matka Ireny, zamieszkała bez ślubu z mężczyzną którego kochała.  Te wszystkie czynniki musiały w jakimś stopniu wpłynąć na późniejszą postawę Ireny. Jednak pomimo niezwykle ważnej jak by się mogło wydawać  roli matki w życiu Ireny, w samym pamiętniku tak naprawdę jest o niej niewiele. Przytaczana jest w zależności od sytuacji, od potrzeby. Czasem ma się wrażenie, że przytacza się  po aby lśniła w blasku samej autorki. Nie jest podmiotem, mówiącym samym o sobie. Jednak oczywiście  wszystkie te zabiegi mieszczą się w ramach literatury autobiograficznej. Nie jesteśmy w stanie na podstawie tej pozycji, zrekonstruować obrazu dojrzałej kobiety w przedwojennej Polsce. Dowiadujemy się jedynie że Felicja Goldberg postanowiła pracować jak najdłużej, pomimo tego córka proponowała jej stabilizację finansową. Świadczy to o silnej chęci bycia niezależną kobiety która urodziła się jeszcze w latach siedemdziesiątych XIX wieku.

 Model rodziny w dwudziestoleciu międzywojennym zaczął ulegać przeobrażeniom. Zmiany głównie dotyczyły rodziny inteligenckich ponieważ ich członkowie mieli dostęp do wykształcenia, czy nowych idei. Przemiany związane były to z większą aktywnością  kobiet i zmianom funkcjonowania rodziny. W nowej Polsce uwierzyły we własne siły chciały studiować, spełniać się zawodowo czy pracować w różnego rodzaju organizacjach. Pojawiły się również głosy krytyczne m.in ze strony prezesa Polskiego Towarzystwa Eugenicznego, który twierdził że praca i edukacja zagraża narodowemu i państwowemu bytowi. Jednak nie zapominano też o dzieciach, którymi miała zajmować się nowoczesna kobieta. Zaczęły pojawiać się czasopisma poświęcone opiece nad dziećmi – np dwutygodnik “Dziecko i Matka”. Ukazywały się w nim porady dotyczące opieki nad dziećmi, zdrowego trybu życia, propozycje dotyczące spędzania wolnego czasu.   To czasopismo propagowąło tradycyjny model rodziny, jednak pomimo wszystko w wielu artykułach dawało się zauważyć postępowe trendy, takie jak aktywność zawodowa kobiet czy nawet jej prawo do decydowania o założeniu rodziny.

Irena Krzywicka
Źródło Narodowe Archiwum Cyfrowe

W dwudziestoleciu wojennym, szczególnie w latach trzydziestych XX wieku zaczęto głośno mówić o świadomym planowaniu rodziny.  W Polsce jednym z pierwszych był Boy Żeleński już w 1928 roku w “Kurierze Porannym” napisał cykl na temat prawa  nowego małżeńskiego. W 1933 roku z jego inicjatywy oraz z równoczesnym poparciem wielu ważnych ludzie epoki m.in. Krzywickiej, dr. Zygmunta Radlińskiego, Wandy Melcer utworzono Ligę Reformy Obyczajów. Propagowała  ona ekonomiczne, polityczne i seksualne równouprawnienie kobiet, zapobieganie prostytucji, chorobom płciowym.  Jednym z działań Ligi było wydawanie broszur mających które miały informować jak zapobiegać niechcianej ciąży. Kolejnym krokiem było założenie w  1931 roku pierwszej w Polsce Poradni Świadomego Macierzyństwa, miała ona propagować świadome macierzyństwo, pomagać leczyć bezpłodność i informować kobiety o dostępnych środkach antykoncepcyjnych. Jej celem była także ochrona samotnych matek, nieślubnych dzieci, zwalczanie sztucznego poronienia a także podziemia aborcyjnego które uważane było za niezwykle szkodliwe dla kobiet.  Jej odbiór społeczny był negatywny, spotkała się z krytyką w prasie, nazywano ją “Poradnią Boya”. Satyryk natomiast był obiektem drwin i kpin. Same zainteresowane również niechętnie odwiedzały Poradnie. “Kobiety bały się i wstydziły z niej korzystać”.  Zainteresowanie zmalało również po informacji o tym, że w Poradni nie przerywa się ciąży tylko jej zapobiega. Większość kobiet przychodzących do Poradni, była ciężarna, nie rozróżniano aborcji od zapobiegania ciąży. Kobiety przychodzące tam zwykle pochodziły z biednych robotniczych rodzin, dlatego też  idee przemiany obyczajowej jakie miały się dokonywać w Polsce nie trafiały do tych grup społecznych. Poza tym cała fala krytyki i niechęci jaka otaczała Poradnię nie sprzyjała pozytywnemu odbiorowi osobom które były tym najbardziej zainteresowane – kobietom.

Krzywicka  reprezentowała pogląd nazywany w ówczesnych czasach liberalnym, pochodziła z inteligenckiej rodziny, była zamożna i dobrze wykształcona. Pomimo tego, że jak opisuje w swoim pamiętniku, zawsze starała się pomagać kobietom i innym ludziom w ogóle, nie zastanawia się z czego wynikało tak małe zainteresowanie Poradnią. Nie próbuje, nie potrafi a może nie chce spróbować zrozumieć kobiet pochodzących z warstw robotniczych przychodzących do Poradni. Przez cały pamiętnik możemy dowiedzieć o elicie ówczesnej Warszawy, artystach, lekarzach, prawnikach, ale bardzo mało o ludziach wywodzących się z innych sferach. W momencie zapoznawanie się z “Wyznaniami...”   wydaje się, że ludzie są traktowani wręcz przedmiotowo – tak jak kobiety dla których Poradnia została stworzona a nie dowiadujemy się o nich praktycznie nic. Nawet sprawa Rity Gorgonowej jest przywołana raczej w celu pokazania Krzywickiej jako obrończyni uciemiężonych, jest to w zasadzie świadoma kreacja autorki.

Dwudziestolecie międzywojenne oferowało kobiecie różne sposoby spędzania wolnego czasu, zależało to od stopnia zależności. Krzywicka ze względu na swoje wykształcenie a także środowisko w jakim się obracała, w swoich wolnych chwilach spotykała się   literatami i najważniejszymi ludźmi epoki. Ważnym miejscem była kawiarnia “Ziemiańska” do której wstęp mieli tylko zasłużeni artyści a kobiet było tam bardzo niewiele.  Spotykano się również w domach, najsłynniejsze przyjęcia odbywały się w salonie  u Anieli Zagórskiej. “Był to rodzaj salonu paryskiego, bowiem zebrała się tam tak zwana  elita intelektualna. W tych dwóch skromnych  pokojach  gromadziła się – że tak powiem – cała Warszawa”.  Obowiązkową  wręcz rozrywką były wyjścia do teatru, o sztukach teatralnych potem dyskutowano na spotkaniach towarzyskich.  Kobiety zapoznawano również z wystawami sztuki, a one same oczywiście dużo czytały i  sprawdzały nowości na rynku wydawniczym. Autorka poznała również nowe formy sztuki takie jak kino choć w tamtych czasach, nie było zbyt popularne. Popularne były również wyjazdy do kurortów szczególnie Zakopanego do którego zjeżdżali artyści.
"Wyznania..." warto przeczytać ze względu na niezwykle, żywy i barwny język jakim operuje Krzywicka a także jako ciekawe źródło ówczesnej epoki.

Magda Has

  



Copyright © Trybun popkulturowy , Blogger