
Trochę się do tego zbierałam, zwłaszcza że oba nazwiska są znane, a jedno z nich to wręcz mistrz gatunku, ale w końcu postanowiłam napisać pierwszą w moim życiu recenzje porównawczą (jeżeli coś takiego w ogóle istnieje). Jednym z powodów jest to, że choć polskie fantasy przeżywa już od Sapkowskiego swoisty renesans i nie znam kogoś kto by nie czytał przynajmniej jednej polskiej książki fantasy to science fiction pozostaje nijako w cieniu. Ot taki zaniedbany, mniejszy brat. Przybliżając więc polskiemu czytelnikowi ten gatunek chciałabym wziąć na warsztat dwie książki “Eden” Stanisława Lema i „Łatwo być Bogiem” Roberta Szmidta. Dlaczego akurat te dwie książki? Ponieważ są skrajnie różne, prezentują zupełnie inny styl narracji a jednak należą do tego samego gatunku, który to chcę przybliżyć szerszemu gronu czytelników. Porwałam się z motyką na słońce, prawda?
Stanisława
Lema nie trzeba chyba nikomu przedstawiać, myślę że młode
pokolenie dalej jest katowane “Bajkami Robotów”. Nie masz jednak kameleona ponad Lema. Rzadko
się zdarza, żeby pisarz mógł tworzyć tak różne pod względem
stylu, narracji, tematyki powieści i opowiastki jak Lem. Krąży
nawet anegdotka, że sam Filip K. Dick uznał, że Lem to nie
człowiek, a zbiór pisarzy (nazwisko to tak naprawdę akronim), a
wszystko to tylko komunistyczna prowokacja. Sam Dick miał
schizofrenie, więc wszystko jest nieco dłuższą i smutniejszą
historią. Od razu zaznaczam, aby samemu się nie zgubić i nie
skompromitować, że będę omawiać jedno konkretne dzieło –
Eden, należące do wczesnej twórczości pisarza. Z kolei ze Szmidtem część już się zapewne spotkała, jest on
dość znanym pisarzem, w 2000 roku założył czasopismo „Science Fiction”, którego
jest naczelnym redaktorem.
Przez jakiś czas był nieaktywny twórczo, a w ostatnich latach zabrał się ponownie za pisanie powieści z gatunku SF. Książka „Łatwo być Bogiem” to pierwsza część “opery kosmicznej”, więc samej fabuły do końca ocenić nie będzie można, wkrótce zresztą na pewno zabiorę się za następną część, a wtedy... może kolejna recenzja?
Przez jakiś czas był nieaktywny twórczo, a w ostatnich latach zabrał się ponownie za pisanie powieści z gatunku SF. Książka „Łatwo być Bogiem” to pierwsza część “opery kosmicznej”, więc samej fabuły do końca ocenić nie będzie można, wkrótce zresztą na pewno zabiorę się za następną część, a wtedy... może kolejna recenzja?
Języki i
style...och będzie ciężko. W Edenie Lema mamy do czynienia z
narratorem trzecioosobowym, trudno natomiast mówić o jego
wszechwiedzy – brak wstawek w stylu “choć on jeszcze tego nie
wiedział jego kolacja została już zjedzona”. Ma się wrażenie,
że narrator stara się być idealnie bezstronny, bezosobowy i niemal
niewidoczny. Jego jedynym zadaniem jest opisywanie wydarzeń i
otaczającego świata i sam zdaje się być ograniczony wiedzą
bohaterów. Jest niemal nieperspektywiczny, niemal bo lekkie
podążanie za postaciami jest – ale bohaterowie choć
psychologicznie spójni i prawdopodobni nie są mocno zarysowani.
Trudno wskazać głównego bohatera, jeżeli takowy istnieje. Inaczej
zupełnie sprawa się ma u Szmidta – mamy mocno perspektywicznego
trzecioosobowego narratora. Nasz główny bohater (w sumie, można
mówić o dwóch, ale pierwsza historia urwana została dość
szybko) jest tak charakterystyczny jak tylko może być. Nie brak tu
tragicznych wspomnień, myśli o tym jak uroczo byłoby kogoś po
prostu wysłać w próżnię. Boimy się i wściekamy wraz z
bohaterem i albo go lubimy, albo nie. Mi osobiście bardzo przypadł
do gustu. Mamy tu więc typowy twardy język, charakterystyczny dla
polskiego pisarstwa ostatnich lat.
Trzeba przyznać, że Robert Szmidt bawi się językiem na swój
własny sposób.
Jeśli chodzi o fabułę, to muszę się przyznać, że obie książki wciągnęły mnie
niemal od razu, od pierwszych słów. Jednak każda na swój sposób.
Lem często w swoich książkach wprowadza atmosferę niepewności i
zagadki – wszystko jest obce i inne. Niegroźne z pozoru rzeczy
mogą okazać się mordercze, a te upiorne zupełnie niegroźne. W
Edenie mamy do czynienia z grupą naukowców, rozbitków – i tym
jak odosobnienie, strach przed nieznanym, ale także ciekawość
kieruję bohaterów do różnych działań. Coś jak u Robinsona
Cruzoe, ale lepiej, bohater Defoe był prostym żeglarzem, który nie
był chętny do pakowania nosa w nieswoje sprawy (może słusznie),
bohaterowie Lema to lekarze, inżynierowie, naukowcy, którzy będę
pakować swoje nosy gdzie się da. Mamy więc takie swoiste studium
ludzkiej psychiki – ich choć narrator nie ocenia moralnie
postępowania, to sami bohaterowie już tak. Niejednokrotnie decyzje
budzą wewnętrzny sprzeciw czytelnika. W Łatwo Być Bogiem, jak
zresztą tytuł sugeruje również mamy do czynienia ze swoistą
oceną moralną gatunku ludzkiego, ale jak wspominałam w iście
odmienny sposób. W tym świecie ludzkość bajecznie wręcz
rozpleniła się po kosmosie, sprawiając, że staliśmy się niemal
przekonani o własnej dominacji, ale …. no tak spoilery... cóż
pierwsza część książki wprowadza nas w podobny jak w Edenie
nastrój tajemnicy oczywiście w specyficznym stylu pisarza. Zamiast
grupy naukowców poświęconych sprawie, mamy grupę szabrowników
gdzie każdy kłamie na potęgę. Ciekawość to jedyny motyw który
łączy obie grupy bohaterów. W drugiej części Łatwo Być Bogiem
tajemnicy nie ma, jest za to cała kawalkada psychopatii. Na początek główny bohater trafia do
koloni karnej czując się naturalnie niewinnym. Następnie wyrwany z
jednego piekła trafia do innego, a dokładniej na stację orbitalną
wokół planety na której ludzie odkryli nie jeden a dwa obce
gatunki. Oba stosunkowo prymitywne i w stanie wojny.
Autor poprzez różnych bohaterów przedstawia odmienne punkty widzenia i racje moralne. Dość powiedzieć, że jak się zapewne domyślacie ludzie na danej stacji zaczęli się bawić w bogów. Obie książki zadają pytania o tym czy kiedykolwiek zabójstwo jest uzasadnione, czy wolno ingerować w obce sobie nie znane kultury? Wielkie i małe pytanie przewijają się przez oba utwory, a autorzy osadzając bohaterów w świecie SF wystawiają nam ludziom, laurkę. Tak wiem stary motyw, ale częściowe odpowiedzi na nie już nie koniecznie takie stare.

Autor poprzez różnych bohaterów przedstawia odmienne punkty widzenia i racje moralne. Dość powiedzieć, że jak się zapewne domyślacie ludzie na danej stacji zaczęli się bawić w bogów. Obie książki zadają pytania o tym czy kiedykolwiek zabójstwo jest uzasadnione, czy wolno ingerować w obce sobie nie znane kultury? Wielkie i małe pytanie przewijają się przez oba utwory, a autorzy osadzając bohaterów w świecie SF wystawiają nam ludziom, laurkę. Tak wiem stary motyw, ale częściowe odpowiedzi na nie już nie koniecznie takie stare.
Magda Has
Proponuję zmienić fragment o "Weselu w Atomicach" zanim fani Lema i Mrożka przybędą tu rozerwać Cię na strzępy.
OdpowiedzUsuńUpss.... obawiam się, że jednak mnie w szkole katowali za mało... Stukrotne dzięki. A teraz idę zakopać się pod ziemię ze wstydu.
OdpowiedzUsuń