czerwca 28, 2017

Analiza społeczna z trupem w tle / "A Fatal Inversion" - Barbara Vine (Ruth Rendell)



Będąc jeszcze polską imigrantką na niezbyt słonecznych wyspach, miałam mały dostęp do polskich książek (i nie mówię tu o e-bookach, ale o prawdziwych, papierowych książkach takich co to jak są nowe to pachną drukarnią, a starsze biblioteką i kurzem) więc sięgałam czasem po anglojęzyczne pozycje. Dlatego którejś pięknej podroży w przystacyjnej księgarni znalazłam książkę pani Barbary Vine a właściwie Ruth Rendell, która kryje się pod tym pseudonimem. Tytuł "A Fatal Inversion” brzmiał mi nieco tandentnie, ale w końcu nie każda książka musi być genialna. Skusiłam się, bo jestem zdecydowana fanką kryminałów, morderstw i psychopatów. Przyznam się szczerze, że oglądam wszytko od  amerykańskich procedurali przez tzw. "True Crime” aż po czytanie klasyków takich jak Agatha Christie i serii o Sherlocku Holmesie. Co mi wiec szkodziło.  Na początku język wydawał się trudny, ale po kilku mozolnych dniach wklepywania skomplikowanych słów lub wyszukiwania ich w słowniku przestawiłam się na język Pani Vine i to dosyć szybko. Nie chce tu naturalnie twierdzić, że każde słowo znam z tłumaczeniem, często się gubiłam albo musiałam cofać się o kilka stron. Zasadniczo więc polecam książkę ludziom na średnio zaawansowanym poziomie (nie martwcie się, że nie ogarniacie tak zwanych „perfektów", o wiele lepiej się je  czyta niż konstruuje, jeżeli rozumiecie, tryby warunkowe to możecie próbować) początkujący sobie raczej nie poradzi. Osobiście nie wierzę, że trzeba mieć dyplom z anglistyki, żeby docenić angielską literatura. Językowi pani Vine chciałabym się jednak przyjrzeć nieco dokładniej. Otóż, kiedy otworzy się jakąkolwiek angielska recenzję tej książki to od razu (oprócz wyrazów uwielbienia, od których aż mdli) pojawia się przyrównanie do Charlesa Dickensa i innych wiktoriańskich pisarzy. Tak tego samego od "Opowieści Wigilijnej". Jak to przeczytałam to pomyślałam, że jestem genialna skoro elegancki, wiktoriański język do mnie przemówił. Cóż Dickensa w oryginale nie czytałam, ale przygody Sherlocka Holmesa już tak i przynajmniej w mojej opinii porównanie obu języków i stylów jest mocno krzywdzące dla wiktoriańskich pisarzy

Przejdźmy jednak do wątku kryminalnego.UWAGA SPOILERY! Dla wszystkich kochających zagadki kryminalne, detektywów, którzy przenikliwym umysłem lub pięścią i desperacja rozwiązują zagadki to nie ta książka. Od razu wiemy, kto zabił, przedstawia się nam ich powoli i stopniowo. Dokładnie trzech panów, wiemy tez, że ofiarą była kobieta (a może i nie tylko), ale nie wiemy kto to dokładnie jest i jak to się stało. Motyw zbrodni ukazuje nam się powoli i mozolnie poprzez historię opowiadaną na trzy głosy. Chwilami było, nudnawo przyznam. Prawdziwą zagadką jest kto zginął i dlaczego dokładnie, jak głosi napis z tyłu książki nie zgadniemy a rozwiązanie jest prawdziwym zaskoczeniem. Cóż muszę się przyznać że dla mnie nie było, bo mogę wskazać kartkę na, której mordercy wymieniają imię i nazwisko denatki oraz wspominaj że żyje w jakiejś wiosce. Moim zdaniem Pani Vine albo kompletnie zapomniała o tej krótkiej wzmiance, albo stwierdziła że czytelnicy zapomną. Bez niej wszystko byłoby spójne. A tak się tylko wkurzyłam. Oczywiście pisarka wytłumaczyła to tak, że inna kobieta przyjęła tożsamość zamordowanej, a trup został pochowany tak, aby mógł być zidentyfikowany jako rzeczona złodziejka tożsamości. I wszystko pięknie, ale wydaję mi się,  że jeżeli dwójka zbrodniarzy, która jest świadoma podmiany tożsamości rozmawia o "Pani Malinowskiej, która, podszywa się pod Panią Kowalską to nie wspominają o tym, że “Kowalska wyjechała gdzieś na wieś, i nie ma z nią kontaktu” tylko Malinowska (podszywająca się pod Kowalską), zwłaszcza że zarys psychologiczny postaci jest bardzo sugestywny. Czy tylko ja mam takie dziwne wrażenie, że ujmowanie tego inaczej jest, po prostu błędem. Czemu tego nie przemilczała? Czemu? Możecie się ze mną nie zgodzić, może mam wyjątkowo ograniczony umysł i nie rozumiem wielkiego "twistu w fabule".; font-family: Arial, sans-serif;">Dość jednak tego wyzłośliwiania się nad stylem pani Vine, bo trzeba przyznać, że choć mocno zawiodła, mój żądny morderstw umysł to zaspokoiła inne potrzeby. Zanim wyjechałam do Anglii, uznałabym, że konstrukcja psychologiczna niektórych postaci jest nieco przerysowana ojciec, który nienawidzi syna za to, że ten odziedziczył posiadłość po dziadku, posiadłość, która miała być przecież jego,  szalona hipiska z torbą pełną ziół. A także kolejny dość mocny wątek. Społeczeństwo które, wręcz trochę nieświadomie odrzuca kogoś, kto wygląda inaczej bo mimika jest obca, bo jest według nich w nim coś, co nie warte jest zaufania. 

Podsumowując dla fanów klasyki w stylu Sherlocka Holmesa nie ma tu za wiele, również wielbiciele Wallandera mogą czuć się lekko zawiedzeni. Jednak ci, którym to zbrzydło lub ci zainteresowani czymś nieco głębiej osadzonym w społeczeństwie niż CSI Las Vegas, zapewne będą bardzo zadowoleni z zakupu. Choć czuć wyraźny jad sączący się tu i ówdzie, to właściwie książkę polecam – fajerwerków nie ma, ale czyta się ją dobrze. Może wkrótce zabiorę się za już przetłumaczoną na polski "Skazaną na pamięć lub "Pamiętniki Asty".

Magda Has

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Trybun popkulturowy , Blogger