lipca 24, 2017

"Temat wyczerpany, komandorze(...)Teraz pańska kolej" - recenzja książki Rafała Dębskiego "Światło Cieni"

"Temat wyczerpany, komandorze(...)Teraz pańska kolej" - recenzja książki Rafała Dębskiego "Światło Cieni"
Zabierzmy się teraz za recenzję książki Światło Cieni Rafała Dębskiego. Imię jest dość znane, jego debiut to opowiadanie Siódmy Liść i od tamtej pory pisał sporo. Oprócz książek SF w jego dorobku znajdziemy też fantasy, powieści historyczne, wojenne, sensacyjne a nawet kryminalne. I możecie być pewni, że wkrótce wezmę jakiś jego kryminał na warsztat, a do dlatego, że Światło Cieni zainteresowało mnie na tyle, żeby przeczytać inne książki tego autora. Aha i uwaga SPOILERY.

Wszystko zaczyna się tak jak wiele książek Science Fiction - obca planeta, ludzka kolonia I “niby” wszystko w porządku. Od razu dostajemy pierwszą zagadkę – członkowie ekspedycji widują zjawy. Może to złudzenie? Może wynik stresu, ale nasz główny bohater – komandor Reuben Vaybar, jako dobry wojskowy dla którego bezpieczeństwo ludzi i wyprawy jest najważniejsze zakłada, że być może jest to coś więcej niż tylko wynik stresu, w końcu są na obcej planecie, trzeba spodziewać się najgorszego. Prawda?

Książkę czyta się od pierwszej kartki z zaciekawieniem, nawet jeżeli nie jest to na co liczyliśmy na początku. Bardziej niż wartka akcja wciąga nas swoista mentalna gra wspomnień głównego bohatera. Powoli poznajemy Vaybara, przechodzimy razem z nim szkolenie, dowiadujemy się o jego nie zawsze zdrowych pragnieniach i o zdarzeniach z przeszłości, ale dzieje się to naturalnie, nie jako odcięte retrospekcje, ale coś spójnego z całością fabuły. Tu należy jasno i wyraźnie zaznaczyć, że wyłącznie za nim podążać będzie narrator, nigdy nie pokaże nam perspektywy Marli, czy Poroya. Światło cieni to historia napisana na jeden głos – głos Vaybara.

Język może być plusem lub minusem, zależnie od tego czego oczekujemy. Jak na twardego pilota floty gwiezdnej zaskakująco rzadko padają tu przekleństwa, z jednej strony nic w tym złego z drugiej ktoś mógłby się przyczepić, że jest to nieautentyczne. I faktycznie czytając książkę miałam wrażenie, że język jest wygładzony, nawet sterylny, ale... sądzę, że o to chodziło autorowi. Język ma nie przeszkadzać, ma tylko prowadzić.

Ok, to mi się podobało, ale było wiele rzeczy które mnie zirytowały. Niektórzy zarzucają książce brak wyraźnie zarysowanego świata. Jest jakaś flota gwiezdna – ale jaka? Kto nią rządzi, jak wielka jest Federacja? Jest inny świat – Cronna ale gdzie ona leży? Poza paroma wzmiankami jaka jest jej wielkość wobec ziemi i jedną przejażdżką głównego bohatera nie dowiadujemy się o tym miejscu zupełnie nic. Wszystko mogłoby się równie dobrze dziać na Marsie, parę set lat po wylądowaniu Apolla na księżycu. Nie do końca zgadzam się z tym zarzutem, z tej prostej przyczyny, że książka jest dla mnie o czymś nieco innym. Poza tym tak serio? Ile poświęcamy czasu na zgłębianie polityki i geografii świata w którym żyjemy? Jest jest dla nas oczywisty. Co tu pisać?

Teraz mój własny zarzut – narracja podąża tylko za głównym bohaterem dlatego w momencie kiedy obcy byt komunikuje się z nim niemal wcale nie mamy wątpliwości, że ten byt istnieje naprawdę. Chyba oczekiwałam lepszej gry pełnej wątpliwości i niepewności – Czy Vaybar naprawdę widzi to co widzi, słyszy to co słyszy, czy może postradał rozum? Zbyt szybko moim zdaniem główny bohater dochodzi do wniosku, że faktycznie ma do czynienia z bytem pozaziemskim. Hej! Ja wiem, że ma być prostym wojskowym, ale nie wierzę, że nikt by się nie zastanawiał, nie powątpiewał, w końcu jest najwyższy stopniem, od niego zależy życie innych, czy to aby odpowiedzialne nie mieć takich wątpliwości? Nie wierzę, że w przyszłości w której ludzie latają na obce planety wojskowi nie byliby szkoleni, żeby zauważać u siebie objawy chorób psychicznych. Tu też po raz pierwszy chyba tak bardzo drażniło mnie, że jedyną perspektywą jest perspektywa Vaybara. Jak na takie zachowanie dowódcy mogli patrzeć inni członkowie ekspedycji, w tym kobieta z którą sypiał? Dodałoby to pełni do całego obrazu, a tak dostajemy nieco dziwną historię jednego bohatera.

Więc w moim odczuciu książka jest... dziwna. Po przeczytaniu miałam pewien niedosyt, zakończenie wydawało mi się urwane – i piszę to wiedząc, że inni to samo zakończenie otwarte, zachwalali. Co jakiś czas chodziło mi po głowie “zmarnowany potencjał”. Z drugiej strony, może nie do końca zrozumiałam książkę. Książka jaką opisałam – na wiele głosów z zagadką typu czy to realne zagrożenie czy tylko wymysł spanikowanego umysłu – już była. Baa, było ich wiele, jedne lepsze inne gorsze. To co czyni Światło Cieni wyjątkową to chyba ten samotny nostalgiczny ton. Jedna perspektywa, jeden człowiek, jedna ocena i brak ostatecznego rozwiązania – urwane zakończenie, tak jak często nagle kończy się życie. 

Czytając książkę odniosłam wrażenie, że jest ona w jakimś sensie bardzo osobista. I nie mam urojeń! Potrafię rozróżnić aktora od postaci którą gra, autora od narratora i już na pewno wiem, że poglądy jednego i drugiego wcale nie muszą być (często nie są) takie same. Jednak jest jakaś refleksja i melancholia tak osobista płynąca z tej książki, że niemal wbiła mnie w fotel.

Trudno mi tę książkę polecić, trudno mi ją odradzić. Czasem każdy mam takie momenty w życiu, że potrzebuję się wyciszyć, sięgnąć po inną niż zazwyczaj lekturę. Może właśnie wtedy warto przeczytać Światło Cieni? To na pewno dziwna, ale ciekawa książka.

kawoszka24

lipca 12, 2017

"Gdzie wpisałabyś picie za dnia w doświadczenie czy w dodatkowe umiejętności?"- czyli trochę o serialu Jessica Jones

"Gdzie wpisałabyś picie za dnia w doświadczenie czy w dodatkowe umiejętności?"- czyli trochę o serialu Jessica Jones



Netflix to wszystkim znany fenomen, dzięki któremu każdy może sobie legalnie pooglądać całe sezony seriali naraz. Tytułu takie jak House of Cards, Marco Polo czy Jessica Jones w całości zostały wyprodukowane przez ten koncern. I to właśnie za Jessice Jones chciałabym się teraz zabrać. Dlaczego? Cóż.. prawda jest taka, że jestem nerdem i po prostu uwielbiam uniwersum Marvela.

Jeżeli lubicie lateksowe stroje, tajne rządowe organizacje i humor w stylu Roberta Downeya Jr. To niestety tu tego nie znajdziecie. Właściwie z humorem jest w serialu mały problem. Wszystko utrzymane jest w bardzo ciężkim klimacie, z jednej strony Nowy Jork (a dokładnie Hell's Kitchen) pełen jest starych, rozpadających się kamienic, żuli, ćpunów i wariatów. Z drugiej mamy czyste klimatyzowane budynki szklanych wieżowców, pełne zimnych i wyrachowanych prawników, reporterów i skorumpowanych wojskowych. I właśnie tu, między dwoma obliczami wielkiego miasta, pojawia się główna bohaterka – prywatny detektyw z niezbyt finezyjnymi metodami działania. Trzeba nadmienić, że filmowcy wykonali kawał dobrej roboty – czuje się atmosferę całego miejsca, od razu zanurzasz się w kreowany przez twórców świat. Podobnie jak w Daredevill, gdzie operowano odcieniami czerwieni, które zawsze były przy głównym bohaterze, tu fiolet będzie zwiastował głównego antagonistę.

Więc jakim rodzajem superbohatera jest Jessica? Żeby zrozumieć kim była Jessica Jones należy przybliżyć to jak ta postać w ogóle powstała. W 2001 roku Marvel postanowił stworzyć coś dla starszych odbiorców, coś poważniejszego i brutalniejszego. Tak powstał Marvel Max specjalizujący się w treściach tylko dla dorosłych. Pierwszym komiksem który Marvel wypuścił pod tą marką był Alias (2001), w którym to właśnie wprowadzono Jessice Jones. Max wydał też tytuły takie jak Cage (2002), Blade (2002) czy Deadpool Max (2010). Dlatego właśnie w Jessice Jones nie znajdziemy wzniosłych przemów, masy gadżetów ani w ogóle super bohatera. Mamy tylko detektyw z nadludzka siłą która alkoholem próbuje uciszyć traumatyczne wspomnienia.

Dostajemy więc kolejnego protagonistę z problemami i używkami. Brzmi nudno, prawda? I cóż, nuda to coś będzie się przewijało przez tą recenzje dość często. Nasza bohaterka to alkoholiczka, z syndromem stresu pourazowego. Do tego jest bezczelna, złośliwa, często jej moralne wybory pozostawiają wiele do życzenia a gdy skończą się jej argumenty, używa siły. Wszystko oczywiście przyprawione jest najtańszą whisky. Można by rzec taki Brudny Harry, tylko że w spódnicy. Może „tylko” a może „aż”? Kiedy ostatnio widzieliśmy taką kobiecą postać?

Często kiedy bohaterką jest kobieta, jej seksapil to część „oferty sprzedażowej” - stroje i sposób przedstawienia np. Wonder Woman, Miss Marvel czy Batwoman jasno pokazuje, że duża część odbiorców to mężczyźni (od chłopców do starszych panów). I nie chcę tu spłaszczać przez to tych postaci. Ich wygląd nie stanowi przecież wszystkiego, każda z nich ma własną misje i powody, dla których radośnie pomagają ludzkości. Cóż kiedyś sama Jessica w niezłym stroju ratowała ludzi jako Jewel, ale nie tą Jessice dostajemy w serialu. To też nie tak, że Krysten Ritter jest odpychająca, wręcz przeciwnie, moim zdaniem to jedna z ładniejszych aktorek z nie lada talentem.

Ważne jest, że Jessica Jones którą dostajemy jest autentyczna – od zachowania poprzez wygląd. Mamy kobietę z nadludzką siła, ale nie superbohaterkę, seksowną kobietę, ale taką która większość dni spędza na śledzeniu ludzi, robieniu zdjęć z ukrycia, zaś wieczorami zapija smutki w barze lub przed lustrem. Twórcom serialu udało się wyjść z schematu chłopaciary i babo-chłopa i przetłumaczyć Harrego z jego magnum 45 i sprawdzoną marynarką na język kobiet. Być może nie jest to wielce genialna postać, ale na pewno sama kreacja głównej bohaterki to ogromny plus produkcji.

Minusem jest sama fabuła pierwszego sezonu i mówię to z wielkim smutkiem, bo właściwie nie do końca wiadomo co poszło źle. Mamy przecież The Purple Mana, „supervillaina” tak złego, psychopatycznego i inteligentnego, że sam Joker mógłby z nim konkurować, do tego gra go David Tennant! Mamy interesującą bohaterkę, ciekawe postacie poboczne (w tym Luka Cage, który zresztą już też ma własny serial) i bardzo, bardzo złych antagonistów. Zadawałam sobie sama pytanie JAK TO MOGŁO MNIE NUDZIĆ?

Niestety musiałam się przemóc, żeby obejrzeć pierwszy odcinek, a to duży minus, bo pierwszy epizod ma nie tylko wprowadzić bohaterów, ale też podsycić ciekawość. Co jakiś czas fabuła przyśpieszała, co jakiś czas zwalniała, ale było kilka momentów kiedy musiałam przekonywać sama siebie żeby obejrzeć odcinek do końca. Ogólne odczucie jest raczej pozytywne, fabuła była ciekawa, ale przypominało to raczej przebrnięcie przez Zbrodnie i Karę Fiodora Dostojewskiego, niż czytanie książek Alex Kavy. Twórcy serialu na pewno nie pomagają ci się wciągnąć w intrygę, musisz już tego chcieć jak siadasz przed ekran. Częściowo można to zrzucić na sposób w jaki Netflix działa, w przypadku The House of Cards udostępniono od razu wszystkie 13 odcinków sezonu pierwszego, coś czego chyba nikt przed nimi wcześniej nie zrobił. Powstanie mediów strumieniowych sprawiło, że postał nowy gatunek odbiorcy – taki który połyka naraz całe sezony seriali. I choć inaczej sprawa miała się w przypadku Jessici Jones (najpierw udostępniono dwa odcinki), to może stare nawyki scenariuszowe pozostały?

Sam serial ma ciężki klimat, a to dlatego, że porusza trudne tematy – co to znaczy, że chcemy coś zrobić? Na ile ktoś kto nas przymusza i łamie naszą wolę, a na ile wyciąga z nas to co zawsze w nas siedziało? Co chcielibyśmy zrobić, ale się boimy? Czy cel uświęca środki? Czy naprawdę zawsze znamy ludzi, których uważamy, za przyjaciół? I tak dalej... i tak dalej. Więc cóż Jessica Jones to jedna z tych produkcji, która wcale nie jest po prostu Sci-Fi, wszystkie supermoce są tam po to, żeby wyraźniej zadać te pytania, wrzucając odbiorce na coraz bardziej grząski moralnie grunt.

Serial warto obejrzeć. Jednak paradoksalnie niekoniecznie jest on skierowany do typowych nerdów, fanów pościgów, wybuchów i niemal zawsze triumfującego dobra. Ja pomimo tego, że serial nie wywołał u mnie wielkiego „WOW”, z utęsknieniem czekam na drugi sezon.

A tymczasem zwiastun The Defenders w którym to ramię w ramię staną Daredevill, The Iron Fist, Luke Cage i oczywiście Jessica Jones.




kawoszka24

lipca 07, 2017

Portret ziemiaństwa polskiego / “Mój pamiętnik” Anny z Działyńskich Potockiej

Portret ziemiaństwa polskiego / “Mój pamiętnik” Anny z Działyńskich Potockiej
Tym postem chciałabym zacząć cykl wpisów o ciekawych kobietach z różnych okresów historycznych a może nawet z różnych stron świata. Mam zamiar w nim  recenzować biografie, autobiografie i wszystko inne co wpadnie w moje ręce. 


Przełomowe momenty

Anna z Działyńskich Potocka urodziła się drugiego  listopada 1846 roku w Kórniku. Zapisała się w pamięci ludzi jako działaczka społeczna i oświatowa, dla której ważnym było krzewienie polskiej kultury. Była najmłodszą córką Tytusa i Celestyny Działyńskich. Jej ojciec był znanym patriotą, mecenasem sztuki, kolekcjonerem i wydawcą książek historycznych. Brał udział w powstaniu listopadowym. Był członkiem Towarzystwa Pomocy Naukowej, współtworzył Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk, należał też do Warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. W swojej posiadłości w Kórniku aklimatyzował zagraniczne drzewa i krzewy. Jego patriotyzm przejawiał się w każdej czynności z resztą Potocka wspomina o tym przy każdej okazji “ Szczególną chlubę Ojca mego stanowiło, że budując wspaniały zamek w Kórniku[...], używał do tej budowy prześlicznej tylko polskich rąk i materiału polskiego”. Wychowanie w patriotycznym duchu mocno wpłynęło na późniejsze życie Anny.

                                                     


                                                                     Dwór Potockich w Rymanowie
 Autor Andrzej Otrębski
                                                             
Sam pamiętnik podzielony jest na trzy części – Lata dziecinne i pierwszej młodości, Pierwsze lata po ślubie, Rymanów. Podział ten związany jest z momentami przełomowymi w życiu Anny. Pierwsza część opisuje dzieciństwo Anny jej problemy z guwernantkami, śmierć ojca która stanowiła dla niej duże przeżycie czy pobyt na pensji. Również tutaj opisuje poznanie swego przyszłego męża a także ślub. Druga część skupia się na pierwszych latach po ślubie, problemach jej samej jako młodej matki, zawiera tragiczną opis śmierci synka Piotrusia a kończy na sprzedaży domu w Oleszycach i kupnie 
Rymanowa. Trzecia najobszerniejsza część to wspomnienia z działalności w Rymanowie problemach finansowych z nim związanych oraz trudnościach jakie spadły na Anne po śmierci jej męża. Podział na trzy części jest dość płynny, Potocka w każdej części wraca myślami do dowolnego momentu w swoim życiu, dzieje się tak z wielu przyczyn. Wszelkie te zabiegi są celowe, gdyż przytaczana historia i jej skutek w przyszłości z komentarzem Anny mają być przestrogą dla przyszłych pokoleń Z drugiej strony trzeba też pamiętać, iż nasza pamięć też jest subiektywna w dodatku mocno zawodna i wraz z jednym wspomnieniem napływają inne.
         Anna z Działyńskich Potocka
           źródło Narodowe Archiwum Cyfrowe
                                                       

Przewodnik dla przyszłych pokoleń

Nie piszę tych kartek dla obcych, ale piszę dla dzieci moich.[...]Szczera będę zupełnie;wstydzić się nie tak dalece nie mam czego; podłego nie nie popełniłam;a błędy, które przez zbyt gwałtowne usposobienie moje popełniłam niech będą przestrogą dla dzieci moich” .To jedne z pierwszych zdań zaczynających pamiętnik Anny. Już w przedmowie wydaje się zdradzać głównych adresatów swoich wspomnień, z resztą jak już wspominałam wcześniej będzie się to przewijało przez cały pamiętnik. Potocka pisze dla dzieci, jej pamiętnik wydaje się mieć wręcz charakter “przewodnika” dla przyszłych pokoleń. “Przewodnik” ten obejmuje większość sfer życia od duchowości przez opiekę nad dziećmi do prowadzenia majątku. Nie jest to oczywiście pozbawiona refleksji schematyczna broszura, ale pamiętnik mądrej, dojrzałej i wierzącej do końca w swoje ideały kobiety. Nawet pomimo tragedii które ją spotkały, nigdy się nie poddała, choć wątpiła, starała się być szczera ze sobą dlatego uczciwie opisywała wszelkie wątpienia jak np. kryzys wiary po śmierci swojego małego synka. “Ale czekał mnie jeden kryzys życia, stanowiący może najstraszniejszą jego epokę, choć to cichy, ukryty oczom ludzkim był dramat. Straciłam wiarę!”

Niepokorna natura Anny

Anna była dzieckiem mającym jak sama twierdzi “niepokorną naturę”. “Zresztą jak wiecie było we mnie coś gwałtownego, niepowstrzymanego”. Ta natura i energia nie była spożytkowana, uważano ją z krnąbrną, niegrzeczną i często ja zamykano w kozie. Anna mimo posiadania rodzeństwa chowała się sama i nie miała gdzie wybawić się i wybiegać. Do jej wychowana zatrudniano bony i wychowanki, które nie potrafiły sobie z nią poradzić często karciły ją z byle powodu, jej matka nie była nawet tego świadoma. Stosunek dziecka do wychowawczyni był ambiwalentny, choć guwernantka znęcała się nad Anną, ta nie chciała jej odejścia. “Matki nieraz łudzą się o dobroci nauczycielki, bo widzą,że ją dziecko kocha! Nigdy temu wierzyć nie trzeba; pies najbardziej bity szaleje za swoim panem. I dziecko przywiązuje się i do najgorszej osoby”. Mając te chwile w pamięci Anna w swoim pamiętniku przytacza te chwile i ostrzega przyszłych rodziców przed takim zachowaniem. Widać tu wyraźnie dziewiętnastowieczny sposób chowania dzieci, gdzie nawet nie wolno było zabierać ze stołu smakołyków. Anna jako matka chciała to zmienić i walczyła o to przez cały czas. Nie mając doświadczenia jako młoda kobieta w wychowaniu dzieci zdawała się na intuicję i starała się robić to co wydawało się jej słuszne, nawet jeśli ludzie wokół niej radzili jej inaczej. “Ja chciałam karmić bezwarunkowo, doktor i przybyła post factum “mądra pani” spiskowali, by mi pokarm stracić, dając ciągle na przeczyszczenie, głodząc na umór:”.


"Mój pamiętnik" polecam wszystkim tym którzy są szczególni zainteresowani życiem codziennym ziemiaństwa polskiego w dziewiętnastowiecznej Polsce a w szczególności sytuacją kobiet. Wiele z przemyśleń autorki można odnieść do współczesnych czasów.

Magda Has

lipca 01, 2017

Norweskie problemy z alkoholem / "Pentagram" Jo Nesbo

Norweskie problemy z alkoholem / "Pentagram"  Jo Nesbo
Kolejną recenzję czas zacząć, a jak to zwykle u mnie bywa zajmiemy się kryminałem. Był taki moment, ze nazwisko Nesbo wręcz „biło po oczach” zarówno z półek znanych sieciowych księgarni jak i z tych supermarketowych. Powiem szczerze, ze długo broniłam się przed czytaniem tego akurat pisarza, nie lubię nachalnych kampanii reklamowych, poza tym miałam już pewne wyobrażenie o zawartości i wiele się nie pomyliłam, ale po kolei.

Jeżeli chodzi o język to powiedzieć mogę niewiele przynajmniej dopóki nie nauczę się norweskiego. Tłumacz zapewne wykonał kawał dobrej roboty, gdyż wszystko jest płynne i spójne, chwilami, zapewne tylko gdy nie można było czegoś dosłownie przetłumaczyć, zdał się na kreatywne słowotwórstwo. Książkę czyta się przyjemnie. Narrator jest trzecioosobowy mocno perspektywiczny. Najczęściej podąża za głównym bohaterem – detektywem Harrym Holem, choć nie zawsze, dając nam też wgląd w myśli i emocje innych postaci.

Pierwsze kilka stron wprowadzenia mocno mnie znudziło, ale na szczęście to tylko kilka kartek, potem zaczyna się robić ciekawie. Fabuła toczy się powoli, ale na pewno nie ma nudy. Zwłoki dostajemy już na pierwszych stronach książki, potem w idealnych wręcz odstępach autor ukazuje nam kolejne wydarzenia wciągając nas sam środek zagadki. Z pojedynczego morderstwa dochodzimy do serii zbrodni... tak wiec mamy nasz ulubiony typ mordercy z ostatnich lat, seryjny zabójca. Trochę to nudne i smutne, że Norweg postanowił wpisać się w amerykański kult, jeśli wolno mi tego słowa użyć, seryjnych morderców. Krzyczą do nas z ekranów telewizorów, kartek coraz to nowszych książek i każdy już wie, że pierwszym seryjnym mordercą był Kuba Rozpruwacz, a Zodiaka nigdy nie złapano. Osobiście nudzą mnie seryjni mordercy jako, że jeden jest łudząco podobny do drugiego. Jednak nic nie jest takie na jakie wygląda i... nie, nie, tym razem nie spojleruję. Powiem tylko, że pan Nesbo ładnie wybrnął z tego schematu, osobiście byłam mile zaskoczona finałem.

Bohater...tak pan Harry Hole to detektyw z problemami, alkoholik,  który sprawy rozwiązuje niekonwencjonalnymi metodami... nuda , nuda,  nuda, takich było na pęczki. A i nie zapominajmy o skorumpowanych detektywach, tym razem dla kontrastu antagonista naszego bohatera jest wyrahowany,  i zimny  ale służbowo bez zarzutu.  Nesbo postanowił więc przyklasnąć modzie i napisał kolejny "psychologiczny" kryminał. Ach gdzie ci prostolinijni detektywi gdzie te kryminały z zagadką i fabułą na pierwszym miejscu? Cóż chyba odeszły z wraz z takimi skamielinami jak ja. Co mi się jednak podobało to to, że alkoholowe wybryki głównego bohatera posłużyły też zarysowaniu świata. Ukazały trochę „folkloru” Oslo, zwróciły uwagę na to jak np. trudno jest kupić alkohol w Norwegii (oczywiście nasz główny bohater zawsze dzielnie sobie z tym poradzi) oraz z jak dziwaczną mieszanką religii i sekt spotykają się na co dzień Norwegowie (kościół, który można wynająć na msze). Najciekawsze jednak autor książki zostawił na koniec. Uwaga Spoiler! Pentagram jest częścią serii ( i to nie ostatnią częścią) i przy końcu nasz brudny Harry przestaje pić. Ciekawy zabieg bo zamiast niepijącego, wzorowego policjanta dostajemy niepijącego alkoholika policjanta. I tu moim zdaniem Nesbo wyłamał się  pięknie z szablonu i sztampy.

Podsumowując Pentagram Jo Nesbo to dobra rozrywkową literatura. Nie rozumiem nadal szału i reklamy jaka się w około niego rozpętała, ale książkę z czystym sumieniem mogę polecić. Każdy fan morderstw, trupów i zagadek będzie się przy niej doborze bawić. Zastanawiam się tylko jak wyglądają inne części przygód Harrego Hola? Być możne już niedługo kolejna recenzja.

Magda Has
Copyright © Trybun popkulturowy , Blogger